Tajemnice wiary

 

ks. Ireneusz Juszczyński

 

Tajemnice wiary ponownie odkrywane (1)

 

 

Przeżywamy w Kościele rok wiary. Chcemy w tym roku, korzystając z różnych dostępnych źródeł na łamach Siewu Brzeskiego przybliżać tajemnice wiary, opierając się na świadectwach ludzi, którzy je zgłębili czy ich doświadczyli. Odwoływać się będziemy też do wartościowych publikacji czy artykułów nam dostępnych. Jeżeli przemyślenia pochodzić będą w całości czy w znacznej części z innych pism podawać będziemy ich źródło. Zachęcam do ponownego zgłębiania tajemnic wiary i do dzielenia się na naszych łamach tekstami własnymi czy też zaczerpniętymi od innych, które pomogły nam praktycznie pogłębić wiarę. W obecnym rozważaniu posłużyliśmy się w znacznej części refleksjami zaczerpniętymi z katolickiego pisma Miłujcie się (nr 4/2011)  Zachęcam do lektury i współtworzenia tego działu.

 

Śmierć - i co dalej ?


 

 

 

Przed kilku laty popularnonaukowy kanał Discovery Science pokazał serię filmów na temat zmarłych ukazujących się po śmierci. Ktoś umarł, a potem powracał do miejsca swego dawnego zamieszkania. O zjawieniach się duchów zmarłych opowiadali naoczni świadkowie tych wydarzeń, najczęściej kilka osób - statecznych i zrównoważonych. Widać było, ze ludzie ci mówią szczerze, poruszeni tym, co widzieli. Jeden z odcinków przedstawił histo­rię, która wydarzyła się w zamożnej rodzinie szkockiej. Podczas wojny pan domu został zmobilizowany i wysłany na front do Francji. Jakiś czas potem, pewnego popołudnia, służba zoba­czyła go chodzącego po parku otacza­jącym dom. Na tę radosną wiadomość natychmiast rozpoczęto przygotowania, aby móc godnie powitać przybysza. Ale pan jakoś długo nie przychodził. Mijały godziny, minęła noc... Kilka dni potem nadszedł telegram informujący, że męż­czyzna zginął na froncie we Francji. Stało się to w dniu, w którym widziano go przy jego rezydencji w Szkocji.

 

 

 

Życie po śmierci

 

Uczeń Chrystusa nie buduje oczywi­ście swojego światopoglądu, a w rezul­tacie i stylu życia, na ciekawostkach przekazywanych przez media. Buduje je na słowie Boga, nauczanym i tłu­maczonym w Jego świętym Kościele. Tylko te Słowa nie mogą nas wprowa­dzić w błąd. Jednak wspomniana seria fil­mów dokumentalnych jest warta uwagi, ponieważ, z grubsza rzecz biorąc, ich treść zgadza się z przekazem biblijnym. Ewangelie pokazują przypadek zjawienia się zmarłych. Miało to miejsce w czasie Przemienienia Chrystusa. Oto na oczach trzech świadków - apostołów: Piotra, Jakuba i Jana, pojawiają się Mojżesz oraz prorok Eliasz, aby o czymś rozmawiać z Jezusem (Mt 17,1-4). Mojżesz umarł około 1250 lat przed tym wydarzeniem, Eliasz zaś odszedł z tego świata mniej więcej 850 lat wcześniej.

 

Zjawienia zmarłych są więc moż­liwe, miały i mają nadal miejsce. Uwiecz­niły te fakty również życiorysy i pisma wielu świętych. Święta s. Faustyna notuje w Dzienniczku: „Kiedy umarła siostra Dominika, w nocy koło pierw­szej godziny, przyszła do mnie i dala mi znać, że umarła. Pomodliłam się gorąco za nią. Rano powiedziały mi sio­stry, że już nie żyje - odpowiedziałam, że wiem, bo była u mnie" (Dz. 1382). I w innym miejscu: „(...) w nocy przy­szła do mnie jakaś duszyczka i ude­rzając w szafkę, budziła mnie, prosząc o modlitwę. Chciałam się zapytać, kto ona jest, jednak umartwiłam swoją cie­kawość i to małe umartwienie połączy­łam z modlitwą i ofiarowałam za nią" (Dz. 1516).

 

Istnieje wiele podobnych relacji. Ate­iści mówią, że „nikt stamtąd nie wrócił"

 

1 że „wszystko kończy się na cmentarzu". Chodzi jednak o to, że powróciło wielu. a świadkowie tych powrotów pogłębiają naszą wiarę w objawioną przez Boga prawdę, iż życie człowieka nie kończy się w chwili śmierci, ale jedynie się zmienia. Nasi - jak mówimy - „zmarli" w rzeczy­wistości żyją. Zakończył się jakiś etap ich egzystencji, a rozpoczął nowy. Życie ciała zostało zatrzymane przez chorobę, wypadek czy starość. Umarło ciało - ale człowiek nie składa się tylko z widzial­nego i śmiertelnego ciała. Żyje w nim niewidzialna i nieśmiertelna dusza. Nie­widzialna i nieśmiertelna jak Bóg, na któ­rego podobieństwo zostaliśmy stworzeni. W czasach, kiedy wielu wyjeżdża czy emigruje do innych krajów, śmierć może łatwiej wyobrazić sobie jako prze­niesienie się za jakąś granicę - nie tyle do innego kraju, ile do innego świata.

 

Niektórzy próbują nawiązać kontakt z żyjącymi w tym pozaziemskim świe­cie. Pan Bóg już w Starym Testamencie zakazuje stanowczo wywo­ływania duchów, czyli praktyk, które dzisiaj nazywamy spirytyzmem: „Nie znajdzie się pośród ciebie nikt, kto by (...) pytał duchów i widma, zwracał się do umarłych. Obrzydliwy jest bowiem dla Pana każdy, kto to czyni" (Pwt 18,11); „Jeżeli jakiś mężczyzna albo jakaś kobieta będą wywoływać duchy albo wróżyć, zostaną ukarani śmier­cią. Kamieniami zabijecie ich. Krew ich spadnie na nich" (Kpł 20,27). Pan Bóg zakazuje, zawsze ze względu na dobro człowieka, ale niestety człowiek w swojej pysze wciąż chciałby przekra­czać wszelkie granice, również tę oddzie­lającą nas od życia w tamtym świecie.

 

 

 

Świętych obcowanie

 

Nie oznacza to jednak, że nie mamy w ogóle żadnego dostępu do świata poza­grobowego. Mamy - i to zupełnie bez­pieczny, ale wszystko musi się odbywać nie na warunkach człowieka, ale Pana Boga.

 

Dogmat o „świętych obcowaniu" wyraża prawdę, że istnieją relacje między

 

nami, żyjącymi na ziemi, czyli „Kościo­łem pielgrzymującym" (do wieczności), albo inaczej „Kościołem walczącym" (ze złem, z grzechem, z szatanem), a „Kościołem chwalebnym" - to zna­czy świętymi w niebie - oraz między nami a „Kościołem cierpiącym", czyli tymi, którzy po śmierci cielesnej poku­tują za swoje grzechy w czyśćcu. Kate­chizm Kościoła Katolickiego naucza: „Łączność pielgrzymów z braćmi, któ­rzy zasnęli w pokoju Chrystusowym, nie ustaje; przeciwnie, (...) umacnia się jeszcze dzięki wzajemnemu udzielaniu sobie dóbr duchowych" (KKK 955). Na czy polega owo wzajemne udzie­lanie sobie dóbr duchowych? Na przy­kład możemy prosić świętych o różne potrzebne nam łaski, a oni, żyjąc w bez­pośredniej bliskości Boga, wstawiają się u Niego za nami. Święty Dominik, umie­rając, powiedział do swoich braci: „Nie płaczcie, będziecie mieli ze mnie większy pożytek i będę wam skutecz­niej pomagał niż za życia". Do każdej beatyfikacji - z wyjątkiem beatyfikacji męczennika - potrzebny jest, skrupulatnie badany, cud za wstawiennictwem kandy­data na ołtarze. Za wstawiennictwem Jana Pawła II - jak wiemy - została uzdro­wiona, w niewytłumaczalny naukowo sposób, francuska zakonnica. (Cie­kawe - nawiasem mówiąc - co na temat tych beatyfikacyjnych cudów myślą ate­iści, wierzący, że „wszystko kończy się na cmentarzu"?).

 

Istnieje również łączność między nami, żyjącymi (jeszcze) na ziemi, a tymi, którzy już odeszli i żyją w czyśćcu. O kogo chodzi? „Ci, którzy umierają w lasce i przyjaźni z Bogiem, ale nie są jeszcze całkowicie oczyszczeni, chociaż są już pewni swego wiecznego zbawienia, przechodzą po śmierci oczyszczenie, by uzyskać świętość konieczną do wejścia do radości nieba. To końcowe oczysz­czenie wybranych, które jest czymś całkowicie innym niż kara potępio­nych, Kościół nazywa czyśćcem''' (KKK 1030-1). Relacja między nami a duszami w czyśćcu polega na tym, że my możemy przyczynić się do złagodzenia i skróce­nia ich cierpień, one zaś swoją modlitwą wstawiają się za nami. Dusze pokutu­jące w czyśćcu nie mogą pomóc sobie, ponieważ czas zyskiwania zasług już dla nich minął - mogą one natomiast pomóc nam. Z pewnością czynią to zwłaszcza w stosunku do tych, którzy przyszli im z pomocą w ich cierpieniu.

 

 

 

Czyściec

 

Wyobraźmy sobie następującą sytu­ację: ktoś z naszej rodziny potknął się na śliskiej drodze i upadł. Teraz leży w szpitalu z zagipsowaną nogą na wyciągu, obolały i całkowicie zdany na innych. Cierpienie naszych bliskich i nas boli. W powyższej sytuacji zrobi­libyśmy wszystko, nie szczędząc czasu, wysiłków ani kosztów, aby przynieść choć trochę ulgi choremu. Czuwaliby­śmy przy jego łóżku, przynosilibyśmy mu domowe obiady, kupowalibyśmy mu najlepsze lekarstwa, starali się o dodat­kowe konsultacje lekarskie dla niego, o opiekę pielęgniarską itp., itd. Ci, którzy kochają, wykazują często dużo pomysło­wości w niesieniu ulgi swoim bliskim. Ale widzimy czasem sytuację odwrotną: ludzi cierpiących, a opuszczonych przez wszystkich.                                                  

 

Czyściec można porównać do szpi­tala. Tyle tylko, że cierpienia czyśćca - jak mówią święci - są znacznie dotkliwsze: „Przyjdźcie z pomocą tym bezsilnym duszom, których udręki są nieporównywalnie większe od wszystkiego, co można wycierpieć w tym życiu" (św. Augustyn); „Najmniejsza kara, jaka czeka nas po śmierci w czyśćcu, jest o wiele większa niż wszystko, co można pojąć tu na ziemi*' (św. Anzelm). Co gorsza, w tym czyśćcowym szpi­talu przebywa się czasami bardzo długo. Znakomity teolog św. Robert Bellarmin pisał: „Jest pewne, że cierpienia czyśćca mogą trwać dziesięć, a nawet dwadzieścia lat, a ja sam ośmielam się twierdzić, że i sto, i tysiąc lat". Podobną intuicję mieli również inni święci.

 

Tymczasem o wielu z tych dotkli­wie i długo cierpiących zupełnie zapo­mnieli ich bliscy. Mogliby przynieść im ulgę, albo nawet zupełnie uwolnić ich od cierpień, ale nie czynią tego. Płakali na pogrzebie, płakali potem. Nie pomy­śleli jednak przy tym, że sam płacz zupeł­nie w niczym nie pomaga opłakiwanym. To trochę tak. jak gdyby smucić się nad tym, że ktoś złamał nogę, ale nic dla niego nie zrobić, poprzestając jedynie na odczu­waniu smutku.

 

Często po czyjejś śmierci pojawiają się pytania: Gdzie on/ona się teraz znaj­duje? Jest już w niebie? Musi odpokuto­wać swoje grzechy? A może się potępił(a) i jest w piekle? ,,On(a) był(a) taki (-a) dobry(-a), nikomu nic złego nie zrobił(a), na pewno jest w niebie" – słyszymy czasami. Nikogo nie kanonizujmy na własną rękę, zwalniając się w ten spo­sób z jakichkolwiek działań na rzecz zmarłego. A co jeżeli się pomyliliśmy?... Nawet jeśli ktoś jest rzeczywiście w nie­bie i nie potrzebuje pomocy, to i tak owoce naszych działań nie giną, ale prze­chodzą na kogoś innego. I odwrotnie: nie potępiajmy nikogo zbyt szybko, obojęt­nie jakie było jego życie. Nie człowie­kowi sądzić. Tylko Pan Bóg zna do końca serce człowieka i tylko On wie, jakie były ostatnie - a więc decydujące o wiecznym przeznaczeniu - minuty i sekundy jego życia na ziemi.

 

 

 

Największa pomoc - Msza św.

 

Ponieważ wielkie są cierpienia czyśćca, mało jest czynów większego miłosierdzia niż niesienie pomocy prze­bywającym tam duszom. Dysponujemy w tym celu potężnymi środkami. Naj­większą pomocą dla dusz jest Msza św. - Najświętsza Ofiara Chrystusa, który umarł na krzyżu, aby zadośćuczynić za nasze grzechy. Istnieje piękny zwyczaj zamawiania Mszy św. z racji pogrzebu. Ktoś, zamiast kupować wieniec czy kwiaty, zamawia Mszę św. Oczywiście! Musimy działać efektywnie, a nie efektownie. Piękny wieniec czy estetyczna wiązanka kwiatów ładnie wyglądają na trumnie: duży efekt dla oka, natomiast żaden efekt nad­przyrodzony. Czasem tego wieńca czy kwiatów nie ma kto zabrać z kaplicy czy kościoła do grobu i po pogrzebie pracownicy z zakładu pogrzebowego przymuszeni sytuacją donoszą na grób. Zamówienie Mszy św. ozna­cza maksymalny efekt nadprzyrodzony, choć mniej kwiatów, które i tak za kilka dni znajdą się w pojemnikach na śmieci.

 

Wielu zamawia Msze św. za swoich zmarłych z różnych okazji - przy każdej rocznicy śmierci, urodzin, imienin... Sły­szymy takie intencje: „W 20., 30., a nawet 50. rocznicę śmierci". Świadczy to pięknie o miłości do tych, którzy odeszli. „Miłość nigdy nie ustaje” - pisał św. Paweł. Wielu kocha nie tylko swoich zmar­łych bliskich, ale w ogóle dusze w czyśćcu cierpiące. Tak jak lekarz czy pielęgniarka kochają swoich pacjentów - i jak Samarytanin z przypowieści Jezusa, nieznanego sobie, leżącego przy drodze cierpią­cego człowieka. Pomagają na różne spo­soby, widząc w tym swoje ważne zadanie życiowe. Między innymi zamawiają Mszę św., przeznaczając na ten cel określoną część swych czasem bardzo skromnych dochodów.

 

W tym miejscu warto przypomnieć sobie następujące słowa Pana Jezusa: „Pozyskujcie sobie przyjaciół niego­dziwą mamoną, aby gdy wszystko się skończy, przyjęto was do wiecznych przybytków" (Łk 16,9). Zdanie to bar­dzo pasuje do powyższego kontekstu. Ktoś pozyskuje sobie przyjaciół, dając na Msze św. za dusze w czyśćcu, ponie­waż uwalnia te dusze od cierpień. Jakże mogłyby zapomnieć o swoim dobro­czyńcy?! Nikt na ziemi nie potrafi być tak wdzięczny jak dusze pokutu­jące w czyśćcu, ponieważ tam widzi się i odczuwa z nieznaną na ziemi wyrazi­stością. Przyjaciele na teraz i na wiecz­ność! Święty Jan Vianney powiedział: „Trzeba już teraz zdobyć sobie tam (w niebie) przyjaciół, by spotkać się z nimi po śmierci; a nie będziemy się lękać, że nie znamy tam nikogo".

 

Jedni pomagają, jak mogą, nawet nie­znajomym, inni odwrotnie - nie dbają nawet o swoich. Na przykład rodzina dziedziczy po zmarłym majątek - czasem duży - ale nie zamawia za niego ani jed­nej Mszy św. A przecież domaga się tego zwykła wdzięczność. Mamy do czynienia ze skąpstwem, z brakiem wiary, brakiem miłości, ze wszystkim tym naraz? Kiedyś znowu zobaczymy naszych zmarłych. Oni przecież żyją! W przyszłości, według słów Pisma św., „dołączymy do naszych przodków". Jakie będzie to spotka­nie? Radosne, gdyż zrobiliśmy dla nich wszystko, co możliwe, albo kolejny powód do odczuwania wstydu i wyrzu­tów sumienia...

 

 

 

Modlitwa i dobre uczynki

 

Modlitwa osobista od najdawniej­szych czasów jest najbardziej rozpo­wszechnionym sposobem niesienia pomocy duszom. Już w Starym Testa­mencie znajdujemy przykład modlitwy za zmarłych (2 Mch 12,42). Mistycy mówią, że różaniec jest szczególnie skuteczny. Trzeba cenić i pielęgnować praktyko­wany święty zwy­czaj czuwania przy trumnie zmarłego na modlitwie różańcowej. Rodzina, zna­jomi i sąsiedzi przychodzą, często do kaplicy cmentarnej pomiędzy śmiercią a pogrzebem, żeby wspólnie rodzinnie się modlić i nie potrzebują do tego nikogo obcego. Kaplica cmentarna do tego też została dostosowana.

 

Nie tylko modlitwa, ale wszelkie dobre uczynki spełniane w intencji dusz poma­gają im. Święta Brygida pisała: „Różne są grzechy na tym świecie i podobnie różne bywają męki czyśćcowe. Tak jak głodny cieszy się pożywieniem, spra­gniony napojem, jak chory cieszy się łożem, tak cieszą się dusze i tak korzy­stają z dobrych uczynków, jakie w ich intencji spełniamy na ziemi". Ci, któ­rzy kochają, wykazują dużo pomysłowo­ści w niesieniu pomocy swoim bliskim zmarłym. Wiedzą, że trzeba zadośćuczy­nić Bogu za ich grzechy albo zaniedba­nia dobra, l gdy na przykład ktoś za życia ziemskiego nadużywał alkoholu, to właściwym zadośćuczynieniem za ten jego grzech byłaby abstynencja. Dlatego syn tego kogoś podejmuje taką abstynencję każdego roku w Wielkim Poście, przez cały rok, albo nawet przez całe życie. Ktoś inny opuszczał Mszę św. Teraz jego córka, poza niedzielą, chodzi do kościoła dodatkowo raz w tygodniu z intencją wynagrodzenia za grzech ojca. Jeszcze ktoś inny za ziemskiego życia był skąpy i nigdy nie złożył żadnej ofiary na utrzymanie Kościoła ani na inne dobre cele. Jego dzieci wynagradzają to zaniedbanie, dając hojne jałmużny. I tak dalej.

 

Nie jest konieczna aż taka dokładność w wynagradzaniu za grzechy zmarłego. Każdy dobry uczynek spełniany w jego intencji będzie mu pomocą. Chodzi nie tylko o „dobre uczynki wobec ciała", ale również „wobec duszy" - a więc o pocie­szenie, pouczenie, o napomnienie i o prze­baczenie. Można je ofiarować Bogu przez taką jak poniższa, albo podobną, modli­twę: „Wszystkie dobre uczynki, świa­dome bądź nieświadome, jakie uda mi się z pomocą łaski Bożej w tym tygodniu (miesiącu) wykonać, przez Twoje ręce, Matko Boża, chcę ofiarować miłosier­nemu Bogu jako wynagrodzenie za grze­chy mojego zmarłego ojca (męża, brata, dziadka itp.)". W następnym tygodniu czy miesiącu można ofiarować je za kogoś innego - i tak obejmować swoim zbaw­czym działaniem coraz większy krąg dusz. Podobnie możemy Bogu ofiarować nasze własne cierpienia, małe czy duże, fizyczne bądź duchowe, dobrowolnie podjęte (np. post) lub niedobrowolne: „Wszystkie swoje krzyże, przeciwno­ści, niewygody, dobrowolne umartwienia tego tygodnia (miesiąca) łącze z Męką Chrystusa uobecniającą się we Mszach św. i przez Twoje ręce, Matko Boża, ofia­rowuję miłosiernemu Bogu za grzechy .....   (wymienić   imię zmarłego)".

 

 

 

Odpusty

 

Istnieje jeszcze jeden bardzo sku­teczny sposób pomagania duszom cierpią­cym w czyśćcu - uzyskiwanie odpustów. Odpusty są wielkim darem miłosier­dzia Bożego na obecne czasy. Niestety, jest to skarb zakopany - a w każdym razie nie wykorzystywany dostatecz­nie. Dawniej pozyskiwanie odpustów było znacznie trudniejsze. Dziś każdego dnia, bez większego wysiłku, możemy otrzymać odpust częściowy lub zupełny. Otrzymując go, zyskujemy zadośćuczy­nienie częściowe lub całkowite za grze­chy jakiejś duszy. Kościół przydziela takie zadośćuczynienie ze skarbca zasług Zbawiciela oraz świętych. Czyni to „wła­dzą kluczy" otrzymaną od Chrystusa: „Zaprawdę, powiadam wam: Wszystko, cokolwiek zwiążecie na ziemi, będzie związane w niebie, a co rozwiąże­cie na ziemi, będzie rozwiązane w nie­bie" (Mt 18,18). Pan Jezus powiedział do s. Faustyny: „Wszystkie te dusze [czyśćcowe] są bardzo przeze Mnie umiłowane, odpłacają się mojej spra­wiedliwości; w twojej mocy jest im przynieść ulgę. Bierz ze skarbca mojego Kościoła wszystkie odpusty i ofiaruj za nie... O, gdybyś znała ich mękę, usta­wicznie byś ofiarowała za nie jałmużnę ducha i spłacała ich długi mojej spra­wiedliwości" (Dz. 1226).

 

W roku wiary Kościół daje nam znacznie więcej możliwości ich zyskiwania odpustów, trzeba je tylko wykorzystać. Czasem pytamy jak to robić. Oto kilka najbardziej podstawo­wych i praktycznych informa­cji. Aby uzyskać odpust zupełny, trzeba wykonać jedną ze wskazanych przez Kościół pobożnych praktyk oraz wypeł­nić dodatkowo kilka innych warunków. Te praktyki to np.: pół godziny czytania i roz­ważania dowolnego fragmentu Pisma św., adoracja Najświętszego Sakramentu, odmówienie jednej części (tzn. pięciu tajemnic) różańca w kościele (samemu lub z kimś) albo poza kościołem (z kimś), odprawienie drogi krzyżowej. Odpust przywiązany jest również do odmówienia w kościele koronki do Miłosierdzia Bożego. Ponadto tego dnia, kiedy staramy się o odpust zupełny, musimy przystą­pić godnie do Komunii św. (potrzebna jest więc spowiedź, jeżeli nie jesteśmy w stanie łaski uświęcającej) oraz odmó­wić dowolną modlitwę, np. Ojcze nasz i Zdrowaś Mario, w intencjach wyznaczo­nych przez Ojca Świętego (nie musimy tych intencji znać).

 

Ostatnim warunkiem koniecznym do uzyskania odpustu zupełnego jest brak przywiązania do jakiegokolwiek grzechu. Niestety, często jesteśmy przy­wiązani do różnych grzechów - do pro­wadzenia próżnych rozmów, marnowania czasu przed telewizorem lub kompute­rem, do wydawania pochopnych osądów, do trwonienia pieniędzy na głupstwa, do palenia papierosów itp. Ale nawet gdybyśmy byli przywiązani do jakiegoś grzechu, to i tak warto, byśmy się starali o odpust zupełny, nie czekając, aż się zupełnie uwolnimy od owego przy­wiązania. Nie uzyskamy być może odpu­stu całkowitego, ale otrzymamy duży, stosowny do naszej postawy ducha. Jeżeli ktoś chciałby mi dać 10 tysięcy złotych za niewiele pracy, ale w końcu dałby mi 6 tysięcy, ponieważ nie wypeł­niłem w pełni wszystkich warunków umowy - to przecież też dobrze, jest się z czego cieszyć i za co dziękować.

 

A teraz konkretna propozycja dzia­łania. W niedzielę - jak każdego tygo­dnia - idziemy do kościoła. Wzbudzamy intencję: „Pragnę uzyskać odpust zupełny i ofiarować go za ..."

 

Trzeba zadbać o to, aby móc przystą­pić do Komunii św. Następnie w domu przynajmniej przez kwadrans  rozważamy jakiś frag­ment Pisma św., co i tak wypada zrobić w dniu Pańskim. Albo inaczej: najpierw przeczytać oraz przemyśleć czytania z dnia i w ten sposób przygotować się do Mszy św., następnie przyjąć Komu­nię św., a na koniec odmówić Ojcze nasz oraz Zdrowaś Mario w intencjach, które poleca Ojciec Święty. Jeszcze prościej byłoby przyjść do kościoła 10 minut przed Mszą św., odmówić koronkę do Miłosierdzia Bożego oraz modlitwy w intencjach Ojca Świętego, a w czasie Mszy św. przyjąć Komunię św. I tak czynić zawsze, kiedy idziemy do kościoła, nigdy nie marnując okazji do uczynienia wielkiego dobra.

Widzialny, poznawalny zmysłami, otaczający nas świat nie jest jedynym ist­niejącym. Są jeszcze inne - niewidzialne. Śmierć jest momentem przejścia do jed­nego z nich. Ci, którzy odeszli od nas - jak mówimy, „umarli" - w istocie żyją. Wielu z nich w pozaziemskim świecie nazywanym czyśćcem. Docierają do nas tylko przebłyski tamtej rzeczywistości. Bóg czasami pozwala wybranym miesz­kańcom czyśćca na krótki czas powró­cić na ziemię. Czasami także Stwórca pozwala wybranym mieszkańcom ziemi zobaczyć tamten świat. Takimi wybra­nymi były między innymi św. Katarzyna z Genui, św. Małgorzata Alacoque oraz św. Faustyna. Ale dla większości tam­ten świat pozostaje tajemniczy, gdyż niewidzialny. Święty Paweł zachęca nas, abyśmy wpatrywali się „nie w to, co widzialne, lecz w to, co niewidzialne" (2 Kor 4,18). Właśnie! Czyńmy tak, aby dostrzec ludzi proszących nas o pomoc i znacznie bardziej jej potrzebujących niż najbardziej potrzebujący na ziemi.